FOR ENGLISH VERSION SCROLL DOWN
… Dzis mija dwunasty dzien naszej wyprawy dookola osmiotysiecznika Annapurna. Pobudka o 3 w nocy, pakujemy plecaki, wcinamy wczesne sniadanko, by o czwartej rozpoczac najdluzszy dzien trekingu. Startujemy z Thorung Phedi (4540m). Okolo poludnia osiagniemy najwyzszy punkt szlaku Annapurna Circuit – przelecz Thorung La na wysokosci 5416m. Bedzie to dosc istotny moment wyprawy : do dzis przeszlismy ponad 100 kilometrow dolinami, wawozami, stromiznami i serpentynami - nie ma drogi odwrotu, jestesmy hen daleko od drogi i autobusow. Co oznacza, ze przelecz musimy pokonac albo wracamy ta sama droga, ktora przyszlismy. Przez ostatnie kilka dni zwracalismy szczegolna uwage na aklimatyzacje, bez szarzowania, pokonywalismy male dystanse, spedzajac noce na wysokosciach 3500, 4000 i 4200m. Zatem pozostaje nam przeskoczyc przelecz Thorung La, stromym szlakiem spasc 2000 metrow do miejscowosc Jomsom, skad zlapiemy autobus do domu (czyli Kathmandu).
Zdecydowalismy sie dolaczyc do francuskiej grupy turystow, ktora spedza noc w tym samym schronisku. Francuzi sa dobrze zorganizowani, maja doswiadczonych nepalskich przewodnikow wyposazonych w telefony satelitarne, namioty prozniowe i przerozne lekarstwa na wypadek ataku choroby wysokosciowej. Podejscie rozpoczynamy w nocy , okolo czwartej, by na przelecz 5416m dotrzec przed godzina jedenasta. Podobno po jedenastej na wysokosciach buchaja gniewne wiatry , przewracajac wychudzonych turystow (nas)
Wspinamy sie po dosc stromym zboczu, pluca pracuja na pelnych obrotach, serce pompuje ile moze, mamy wrazenie, ze zaraz wyczerpie sie tlen w powietrzu, po kazdych 10 krokach zatrzymujemy sie na 10 sekund. Oddychanie kluje pluca, przeszkadza nie tylko brak powietrza ale takze dosc niska (-16C) temperatura.
Jestesmy 5000 metrow blizej do gwiazd, i wierzcie mi - 5000m robi roznice!, gwiazdy sa olbrzymie i swieca intensywnie. Mimo wsparcia ze strony niebios i naszych latarek, szlak jest ledwo widoczny w ciemnosciach, naszymi punktami orientacyjnymi sa odchody osiolkow, ktore dzien w dzien przemierzaja gorskie stromizny obladowane pakunkami.
Nad nami, nieco wyzej, widzimy w ciemnosciach latarki francuskich turystow, ktorzy wystartowali nieco przed nami.
Dwie godziny do switu...
Ku naszemu zaskoczeniu z ciemnosci wylaniaja sie postacie schodzace w dol do schroniska. W swietle naszych latarek mijaja nas dwaj nepalscy porterzy - jeden niesie spory plecak, drugi znosi nieprzytomnego turyste na swoich plecach. Chwile pozniej mijaja nas dwaj mlodzi Amerykanie , ktorych spotkalismy dzien wczesniej w schronisku - jeden z nich schodzi ledwo o swoich silach, jakby mial zaraz upasc. Dlaczego schodza o 4 w nocy, w ciemnosciach, dosc karkolomnym szlakiem?
Niektorzy turysci decyduja sie spedzic noc w schronisku zwanym High Camp, na wysokosci 4900m , by z samego rana byc blizej przeleczy Thorung La i uniknac dlugiego i meczacego podejscia ze schroniska Phedi (4540m). Problem jednak tkwi w tym, ze na wysokosci ok.5000m choroba wysokosciowa lubi zaatakowac w czasie snu. Gdy juz zaatakuje, nalezy bezzwocznie schodzic kilkaset metrow, niezaleznie od pory dnia lub nocy. W ekstremalnych przypadkach pechowy turysta budzi sie w nocy w zaawansowanym stadium choroby i nie jest juz w stanie isc o wlasnych silach, mdleje. Ostatnia deska ratunku na tym himalajskim podniebnym pustkowiu to zorganizowanie lokalnego portera, ktory jest w stanie zniesc turyste do nizej polozonego schroniska. Choroba wysokosciowa moze spowodowac smierc w kilka godzin, w ostatnim jej stadium w plucach chorego gromadzi sie woda, glowa peka z bolu, wystepuje opuchlizna mozgu. Mozliwe jest uratowanie nieszczesnika pod warunkiem szybkiej ewakuacji w dol o kilkaset metrow , w poblize prowizorycznego ladowiska dla helikopterow. Pomimo dosc drastycznych objawow choroby w szczyscie sezonu trekingowego (pazdziernik, listopad, kwiecien) dosc sporo turystow ignoruje zalecenia by wysokosc pokonywac stopniowo, nie gnac, aklimatyzowac sie, pic 4L wody dziennie - wrecz przeciwnie: sporo z nich kotwiczy na 4900m zamiast 4500. Slyszelimy ze helikopter ewakuuje turystow w stanie krytycznym co kilka dni...
A wiec widok z samego rana mamy dramatyczny i pomimo dobrego samopoczucia jestesmy swiadomi , ze wciaz mamy niemalze 1000 metrow wspinaczki do pokonania.
Ale ...jako, ze jest to juz niemalze koniec trasy dookola osmiotysiecznika Annapurna, cofnijmy sie 12 dni do samego poczatku trasy, do momentu, gdy wskakujemy do autobusu lini Kathmandu - Bhulbule...
DZIEN 1 Kathmandu – Bhulbule (840m)
Bieganina po Kathmandu zakonczona: mamy pozwolenia, pieczatki, o rety! bilety, spakowane plecaki ( jak najlzej sie dalo, reszte zostawiamy w hotelu) , do lozka marsz, sen, pobudka, autobus czeka.
Autobusowa podroz z Kathmandu do Bhulbule, gdzie zaczniemy nasz himalajski sprint, trwa 10 godzin. Dziesiec nepalskich godzin autobusowych. Juz tlumacze, czym sa nepalskie godziny autobusowe i jak sie je mierzy. A wiec nepalska godzina autobusowa trwa wiecznosc, wypelnia ja stres, przerazenie, czasem ekscytacja, definitywnie adrenalina, akcja, dobry film sensacyjny, scena poscigu, droga nad przepascia - juz juz juz tlumacze. Drogi w Nepalu sa niewyobrazalnie ekscytujaco niebezpieczne a to co wyprawiaja kierowcy w naszym europejskim rozumieniu przekracza wszelkie granice. A wiec droga jest waska, dziurawa jak zaden ser, i zadna polska droga ( o tak!) , wije sie niczym przylepiona do stromych zboczy gorskich. W zasadzie to niczyja wina, ze drogi chyla sie ku przepasciom, bo w Nepalu ( a na pewno na trasie Kathmandu-Pokhara) nie ma ani odrobiny plaskiego terenu. Zatem drogi musza trzymac sie gor, wisciec. Tak, na tych nieprzyjemnych drogach wyprzedzanie trwa bezustannie, tak ze w moich oczach kierowca wyprzedza na calej trasie, na kazdym zakrecie i na kazdym podjezdzie. Szalenstwo, pomyslalby turysta zachodni, wyprzedzac, na pelnym gazie, choc droga spada w dol i konczy sie zakretem. Co tam. Wyprzedzamy i trabimy! Autobusy maja glosne klaksony wiec, kazdy kto wyprzedza trabi, tak ze i wyprzedzany i potencjalny nadjezdzajacy slysza autobus. Klakson porzadkuje chaos! Klakson nadaje porzadek. Mnie to nie przekonuje, na poboczach, raczej w rowach, lub w przepasciach, wraki, aut, ciezarowek. Ambasady ostrzegaja turystow, ze podroz autobusowa moze skonczyc sie zle. Wszystko to zmiksowane daje nam godzine nepalska autobusowa, czyli wrazenie niezapomniane i dobra anegdota (o ile podroz zakonczy sie pomyslnie)
OK. Przezylismy tym razem. W nagrode okazuje sie, ze autobus konczy trase nieco wczesniej niz obiecano w okienku na dworcu autobusiwym, ah te nepalskie oszustewka, naiwni turysci. Pakujemy sie do minibusa by pokonac ostatnia godzine, tym razem nepalska godzine mini-busowa:) Co za jazda! Minibus napakowany jest do granic mozliwosci, zaprzecza fizycznym rownaniom na rozciagliwosc materialu, silnik musi byc atomowy, bo minibus zwawo gna pod gore, tnie po kamienno dziurawej ziemnej drodze, tnie przez strumeinie. cud techniki dowozi nas na start szlaku Annapurna Circuit.
Dzielimy trudy autobusowe z Anastazja - business woman z Petersburga, ktora na wstepie zaznacza, ze ucieka w Himalaje by sie odizolowac od ludzkosci, halasu wielkiego miasta itp. Czas pokaze, ze sie dobrze zaprzyjaznimy i spedzimy wiekszosc czasu wedrujac razem:) Pokrzyzowalismy plany pani Anastazji
A co sie dzieje dookola nas? Jestesmy na skromnej wysokosci 840m (troche nawet nizej niz Kathmandu), dookola nas palmy, bambusy, pola ryzowe, waska dolina przecieta glebokim potokiem. Nasz pierwszy nocleg pieknie usytuawany nad turkusowa rzeczka, nieopodal most, kladka. Co do noclegow to juz wiemy ze problemu nie bedzie - w sezonie szlak pokonuje okolo 10,000 trekkerow wiec baza noclegowa jest rozwinieta az do przesady, chatki turystyczne wyrastac beda co kilka kilometrow, z glodu nie umrzemy, gorskie restauracje to glowny dochod lokalnej ludnosci.
Warto zaznaczyc, ze szlak Annapurna pokonunemy sami, bez przewodnika , czy tez portera ( wynajecie przewodnika i portera jest bardzo popularna opcja wsrod turystow, aczkolwiek wg nas zbedna - mozemy niesc swoje torby , mamy mape, czego chciec wiecej?) A wiec plecaki, mapa, 130 kilometrow dookola masywu Annapurna, glebokie doliny, wawozy, wysokogorskie przelecze, tylko jedna sciezynka, male himalajskie wioseczki. W droge!
DZIEN 2 Bhulbule – Ghermu (1130m)
O uaauaaa! Budzi nas Anastazja, hej wstawac! co za widok. Przez noc niebo sie wyczyscilo z chmur i z rana mamy cudoowny widok na siedmio (moze osmio) tysieczne masywy giganty gory na polnocy. Himalaje wznosza sie ponad zielonopalmowe doliny, i pomniejsze gory. Fantastyczny przedsmak nadchodzacej wedrowki i powalajacych himalajskich widokow!
Pierwszy dzien wedrowki mija na przyjemnym, osmiogodzinnym spacerze sciezynka wijaca sie przez bambusowo palmowe doliny. Mijamy kolorowe wioseczki, przygladamy sie, jak zyje lokalna ludnosc. Pola ryzowe zostaly niedawno skoszone, w kazdej osadzie napotykamy mieszkancow skonsentrowanych na przecedzaniu skoszonego ryzu, oddnielaniu ziaren. W zasadzie to krowy (przywiazane do palika, chodza w kolko, gniatac i rozdzielajac ryzowe klosy) sa bardziej zaangazowane niz mieszkancy. Sciezynka to pnie sie, to opada by doprowadzic nas do Ghermu, gdzie spedzimy druga noc. Mamy super widok z na 120 metrowy wodospad, ktory z hukiem rozbija sie nieopodal naszej noclegowni.
DZIEN 3 Ghermu – Tal (1700m)
Dzis wspinamy sie na 1700m, powoli zmienia sie otoczenie, coraz mniej pol ryzowych, palmy i bambusowe drzewka ustepuja miejsca iglakom, sosenkom i roslinnosci wysokogorskiej. Rzeka o nisamowitych odcieniach koloru niebieskiego grzmi w glebokim kanionie. Potezne kamienne fundamenty najwyzszych gor swiata pna sie ponad chmury.
Co rusz mijamy sie na waskiej sciezynce z oddzialami osiolkow transportowych. Osiolki pedza w dwie strony, te schodzace z gor nie maja bagazy , sa weselsze. Te przescigujace na, obladowane sa zaopatrzeniem dla wyzej polozonych osad.
DZIEN 4 Tal – Chame (2710m)
Budzimy sie o 6.30, wraz ze wschodem slonca, standardowa pora , by spokojnie wszamac sniadanie i byc na szlaku okolo 8. Dzis mamy do pokonania dlugi , ponad 10 godzinny dystans, wypelniony ostrymi podejsciami. Ciezkie wspinaczki daja efekt w postaci pierwszego widoku na biale szczyty osmiotysiecznika Manaslu i nieco nizszej Annapurna II.
Gdy docieramy do Chame (juz w zapadajacych ciemnosciach) czujemy po raz pierwszy, ze skonczyly sie przyjemne tempertury tropikalnych dolin. Krotkie spodnie i tshirty zamieniamy na zimowe kurtki, wciagamy czapki i rekawiczki. Musi byc okolo zera stopni. W schronisku nie lepiej, woda mineralna w pokoju zamienia sie powoli w kostke lodu brrr.
DZIEN 5 Chame – Upper Pisang (3310m)
W schronisku w Chame poznajemy grupe trekkerow z Warszawy. Mile spotkanie, daleko od domu, mozna sie odezwac wreszcie w ojczystym jezyku:)
Dzien zaczynamy w milym towarzystwie.
Widoki za kazda chwila sa coraz lepsze. Otaczaja nas lodowe szczyty, coraz mniej miejsca na karcie aparatu - a to dlatego, ze z kazdym krokiem wydaje mi sie, ze widok jest coraz lepszy!
Wieczorem, przy piecyku w wiosce Upper Pisang (3310m) , przysiadaja sie do nas dwaj Anglicy, ktorych poznalismy w izraelskiej restauracji w Kathmandu 3 tygodnie wczesniej. Robi sie coraz weselej, spotykamy coraz to wiecej znajomych. W Himalajach:)
DZIEN 6 Upper Pisang – Manang (3540m)
Dzis mamy najdluzszy (pod wzgledem dystansu i czasu) , najbardziej widowiskowy, i fizycznie wykanczajacy dzien naszej wedrowki. Mordercze dwugodzinne pionowe podejscie z samego rana wznosi nas na 3700m gdzie czeka nas nagroda w postaci panoramy himalajskich szczytow Annapurny i Gangapurny. Ponizej nas wznosi sie samolot , ktory wystartowal z lotniska polowego w Humde. Kathmandu Airlines dociera w te dzikie tereny 2 razy w tygodniu oferujac turystom mozliwosc ewakuacji ze szlaku (jako ze w promieniu wielu kilometrpw nie ma drog)
Docieramy do Manang w zupelnuch ciemnosciach , przy akompaniamencie hord psow wyjacych przerazliwie do ksiezyca.
DZIEN 7 Aklimatyzacja w Manang (3540m)
Zgodnie z zaleceniami w Manang robimy 2-dniowy przystanek aby sie porzadnie zaaklimatyzowac ( trzeba spac co najmniej 2 noce na tej samej wysokosci ). Zatem przez dwa dni pijemy wode, jemy , spimy, nic nie robimy, no moze poza krotkimi wypadami poza Manang. A ! chodzimy do kina:) Tak, na wysokosci 3500m , daleko od cywilizacji, tam gdzie nie ma drog, znajdujemy 2 kina! Przedsiebiorczy mieszkancy Manang, sprowadzili projektory i fimy do odleglej osady. A turysci sa zadowoleni. Czego chciec wiecej? Mala sala kinowa wyposazona jest w piecyk (wszyscy sie wokol tego piecyka zgromadzilismy) wlasciciele serwuja popcorn i herbate. Luksus.
Tu w Manang, na 3500m, czujemy sie dobrze, nie ma najmniejszych objawow choroby wysokosciowej. Grozba pierwszych objawow (bol glowy, brak apetytu, problemy ze snem) moze sie pojawic juz na wysokosci 3000 metrow. Czyli trzeba sie pilnowac, obserwowac, pic duzo wody, nie wojowac: nie wznosic sie wyzej niz 500 metrow dziennie - takie sa zalecenia.
DZIEN 8 Manang - Yak Kharka (4000m)
Dobijamy do nastepnego przystanku na trasie - kilku domkow i hoteliku , ktore zostaly zbudowane tylko i wylocznie na potrzeby podrozujacych trasa Annapurna (osada zwie sie Yak Kharka, wysokosc 4000m). Niestety obiad upichcony przez lokalna pania domu wykreca mi kiszki i zmusza nas do postoju w Yak Kharka na 1 dzien.
DZIEN 9 Yak Kharka (4000m)
W miedzyczasie bol glowy i arytmia serca atakuje Charlyn. Problem z sercem daje nam do myslenia: czy powinnismy zawrocic nastepnego dnia jezeli problem nie zniknie ( nasze nepalskie wizy koncza sie za nieco ponad tydzien wiec albo przechodzimy szlak w zaplanowanym czasie , bez dodatkowych postojow albo gnamy ta sama droga ktora przyszlismy). Postanawiamy zostawic decyzje do nastepnego poranka. Jezeli problemy z sercem nie ustapia , schodzimy do Humde, liczac, ze uda sie wskoczyc na poklad awionetki kursujacej na trasie Humde-Pokara.
Mamy szczescie: w schronisku przy ognisku poznajemy emerytowanego doktora ze Szkocji, ktory udziela prywatnej konsultacji i uspakaja Charlyn, ze nierownomierne bicie serca na wysokosciach nie powinno nas martwic. Na dodatek nasi angielscy znajomi dziela sie z nami tabletkami, ktore zwalczaja objawy choroby gorskiej.
.
DZIEN 10 Yak Kharka – Letdar (4200m)
Szczesliwie objawy mijaja z samego rana i jestesmy gotowi do dalszej wspinaczki w kierunku przeleczy Thorung La. Nasz nastepny hostel tylko 200 metrow wyzej (Letdar 4200m) By miec stuprocentowa pewnosc , ze objawy nie wroca spimy na wysokosci 4200m ale w czasie dnia wchodzimy na 4600m. (by wrocic do hostelu na noc)
DAY 11 Letdar – Thorung Phedi (4540m)
Konsekwentnie drepcemy w kierunku przeleczy. Od najwyzszego punktu trasy dziela nas 2 dni drogi. Im blizej Thorun La (5416m) tym mniej tlenu w powietrzu, tym oddechy bardziej intensywne a serce bardziej rozpedzone. Poki co ani ja ani Charlyn nei mamy zadnych objawow choroby wysokosciowej. Jedyne niepokojace objawy to szalone bicie serca i natychmiastowa zmeczliwosc. Powtarzamy zalecona praktyke: spimy na wysokosci 4540 w Thorung Phedi ale przed wieczorem podchodzimy na 4900m. W okolicach schroniska High Camp odczuwam niepokojace (i zaskakujace - nie jest to typowy objaw choroby wysokosciowej) klucie serca, co podcina mi coniece skrzydla. Mam jednak wciaz nadzieje, ze aklimatyzacja na 4540m do mi wystarczajaco energii by nastepnego dnia wspiac sie na 5416m
DAY 12 Thorung Phedi – High Camp (4900m) – Humde (3330m)
… Dzis mija dwunasty dzien naszej wyprawy dookola osmiotysiecznika Annapurna. Pobudka o 3 w nocy, pakujemy plecaki, wcinamy wczesne sniadanko, by o czwartej rozpoczac najdluzszy dzien trekingu. Startujemy z Thorung Phedi (4540m). Okolo poludnia osiagniemy najwyzszy punkt szlaku Annapurna Circuit – przelecz Thorung La na wysokosci 5416m. Bedzie to dosc istotny moment wyprawy : do dzis przeszlismy ponad 100 kilometrow dolinami, wawozami, stromiznami i serpentynami - nie ma drogi odwrotu, jestesmy hen daleko od drogi i autobusow. Co oznacza, ze przelecz musimy pokonac albo wracamy ta sama droga, ktora przyszlismy. Przez ostatnie kilka dni zwracalismy szczegolna uwage na aklimatyzacje, bez szarzowania, pokonywalismy male dystanse, spedzajac noce na wysokosciach 3500, 4000 i 4200m. Zatem pozostaje nam przeskoczyc przelecz Thorung La, stromym szlakiem spasc 2000 metrow do miejscowosc Jomsom, skad zlapiemy autobus do domu (czyli Kathmandu).
Zdecydowalismy sie dolaczyc do francuskiej grupy turystow, ktora spedza noc w tym samym schronisku. Francuzi sa dobrze zorganizowani, maja doswiadczonych nepalskich przewodnikow wyposazonych w telefony satelitarne, namioty prozniowe i przerozne lekarstwa na wypadek ataku choroby wysokosciowej. Podejscie rozpoczynamy w nocy , okolo czwartej, by na przelecz 5416m dotrzec przed godzina jedenasta. Podobno po jedenastej na wysokosciach buchaja gniewne wiatry , przewracajac wychudzonych turystow (nas)
Wspinamy sie po dosc stromym zboczu, pluca pracuja na pelnych obrotach, serce pompuje ile moze, mamy wrazenie, ze zaraz wyczerpie sie tlen w powietrzu, po kazdych 10 krokach zatrzymujemy sie na 10 sekund. Oddychanie kluje pluca, przeszkadza nie tylko brak powietrza ale takze dosc niska (-16C) temperatura.
Jestesmy 5000 metrow blizej do gwiazd, i wierzcie mi - 5000m robi roznice!, gwiazdy sa olbrzymie i swieca intensywnie. Mimo wsparcia ze strony niebios i naszych latarek, szlak jest ledwo widoczny w ciemnosciach, naszymi punktami orientacyjnymi sa odchody osiolkow, ktore przemierzaja gorskie stromizny obladowane pakunkami.
Nad nami, nieco wyzej, widzimy w ciemnosciach latarki francuskich turystow, ktorzy wystartowali nieco przed nami.
Dwie godziny do switu...
Ku naszemu zaskoczeniu z ciemnosci wylaniaja sie postacie schodzace w dol do schroniska. W swietle naszych latarek mijaja nas dwaj nepalscy porterzy - jeden niesie spory plecak, drugi znosi nieprzytomnego turyste na swoich plecach. Chwile pozniej mijaja nas dwaj mlodzi Amerykanie , ktorych spotkalismy dzien wczesniej w schronisku - jeden z nich schodzi ledwo o swoich silach, jakby mial zaraz upasc. Dlaczego schodza o 4 w nocy, w ciemnosciach, dosc karkolomnym szlakiem?
Niektorzy turysci decyduja sie spedzic noc w schronisku zwanym High Camp, na wysokosci 4900m , by z samego rana byc blizej przeleczy Thorung La i uniknac dlugiego i meczacego podejscia ze schroniska Phedi (4540m). Problem jednak tkwi w tym, ze choroba wysokosciowa lubi zaatakowac w czasie snu. Gdy juz zaatakuje, nalezy bezzwocznie schodzic kilkaset metrow, niezaleznie od pory dnia lub nocy. W ekstremalnych przypadkach pechowy turysta budzi sie w nocy w zaawansowanym stadium choroby i nie jest juz w stanie isc o wlasnych silach, mdleje. Ostatnia deska ratunku himalajskim podniebnym pustkowiu jest zorganizowanie lokalnego portera, ktory jest w stanie zniesc turyste do nizej polozonego schroniska. Choroba wysokosciowa moze spowodowac smierc w kilka godzin, w ostatnim jej stadium w plucach chorego gromadzi sie woda, glowa peka z bolu, wystepuje opuchlizna mozgu. Mozliwe jest uratowanie nieszczesnika pod warunkiem szybkiej ewakuacji w dol o kilkaset metrow. Pomimo dosc drastycznych objawow choroby w szczyscie sezonu trekingowego (pazdziernik, listopad, kwiecien) dosc sporo turystow ignoruje zalecenia by wysokosc pokonywac stopniowo, nie gnac, aklimatyzowac sie, pic 4L wody dziennie - wrecz przeciwnie: sporo z nich kotwiczy na 4900m zamiast 4500. Slyszelimy ze helikopter ewakuuje turystow w stanie krytycznym co kilka dni...
A wiec widok z samego rana mamy dramatyczny i pomimo dobrego samopoczucia jestesmy swiadomi , ze wciaz mamy niemalze 1000 metrow wspinaczki do pokonania.
Wraz ze wschodzacym sloncem w tle docieramy do schroniska High Camp. Nasze pluca sa przemarzniete od wdychania lodowatego powietrza. Zatrzymujemy sie na herbate i rozgrzanie dloni. Klucie w okolicach serca , tak samo jak poprzedniego dnia, pojawia sie gdy docieramy na wysokosc okolo 5000 metrow, nie napawa optymizmem. Czyzby miala to byc moja magiczna bariera nie do pokonania tym razem? Charlyn czuje sie dobrze i nie moze sie doczekac az przeskoczymy przelecz Thorung La. Ostatnie 3 kilometry trasy, 500 metrow wzniesienia i jestesmy po drugiej stroni przeleczy. W schronisku powiedzieli , ze dojdziemy tam w 2 godziny.
Ostatni odcinek pnie sie sie niepokojaco stromo, zmeczenie jest coraz wieksze, bol w okolicach serca przeszkadza coraz bardziej, kluje coraz czesciej, jednak wciaz nie moge dopuscic mysli, ze mialo by to nas powstrzymac, gdy jestesmy juz tak blisko. Przerwy wydaja sie nie dawac wytchnienia ani dodatkowych sil. Nieco powyzej 5000 metrow uswiadamiam sobie, ze powininem zawrocic, ze jestesmy na totalnym odludziu, ze 3 kilometry pod gore w tym momencie moga byc dla mnie nie osiagalne, ze jedyna osoba, ktora bedzie miala problem tu na pieciu tysiacach , sto kilometrow od cywilizacji, jest Charlyn.
Coz, wciaz nie moge uwierzyc w niewidzialna dla mnie bariere, ale zdrowy rozsadek nei pozostawia watpliwosci, krotka dyskusja , szybka decyzja , ostatni rzut oka na sciezke ginaca nieco wyzej za skalnym zakretem, schodzimy do Thorung Phedi , jak najszybciej.
Podczas zejscia decydujemy sie dotrzec do Humde i zlapac pierwszy samolot do Pokhar (co za szczescie, ze mamy szanse wydostac sie z trasy samolotem! W przeciwnym wypadku wracalibysmy 10 dni ta sama trasa)
Z 5 tysiecy metrow schodzimy na wysokosc 3200, nasz dzien od momentu wystartowania z grupa francuska o 4 rano do momentu dotarcia do Humde trwa 14 godzin. W jednej z osad placimy lokalnemu porterowi by niosl moj plecak. Trasa z Humde do Phedi , pod gore, zajela nam 4 dni (z przerwami na aklimatyzacje). Dzis ten sam dystans zajmuje 11 godzin wedrowki, co prawda bez plecaka na plecach, ale z dusza na ramieniu. W Humde dowiadujemy sie, ze sa miejsca w samolocie , ktory startuje 2 dni pozniej. Cena 95$. Jest niezle. Wydostaniemy sie dosc szybko.
DZIEN 13 Lotnisko Humde (oczekiwanie na samolot)
Dzien oczekiwania na samolot, odpoczynek, klucie serca ustepuje.
DZIEN 14 Humde – Pokhara
Nasza podroz "nie-calkiem-dookola" Annapurny konczy sie spektakularnym widowiskowym lotem nad szczytami Himalajow , ktore przez ostatnie dwa tygodnie obserwowalismy z poziomu dolin. Ocieramy sie wrecz o szczyty, niezapomniane widoki sa nagroda za wysilki ostatnich czternastu dni.
Coz, wyprawa konczy sie nie calkiem tak, jak chcielismy ale... Faktem jest , ze trekking w Himalajach nie byl wogole planowany, gdy rozpoczynalismy wedrowke dookola swiata. Nie wiedzielismy nawet , ze trafimy na idealny moment, koncowke sezonu w Nepalu, gdy szlaki nie sa przepelnione, a niebo blekitne. Dopiero w czasie podrozy dowiedzielismy sie od poznanych wloczykijow i obiezyswiatow , ze trekking w Nepalu to niezapomniane przezycie.
Tak wiec nasza spontaniczna wedrowka pod tytulem Annapurna Trek jest nieoczekiwanie najbardziej ekscytujacym przezyciem i najwieksza przygoda, ktora nas spotkala od czasu opuszczenia Europy. Przygoda, ktora wpisujemy do nieograniczonej rozmiarem grupy przygod niezaplanowanych!
KONIEC
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
It’s the 12th day of our journey, wake –up at 3am, we pack our bags, exactly at 4am we start the longest day of the trekking. We take off from Thorung Phedi (4540m), in order to cross the highest point of the Annapurna Trail – Thorung La Pass at 5416m. It’s the utmost crucial day of our trip – up till today we have walked over 100 km, we spent extra days and nights at 3500m, 4000m and 4200 meters all in order to acclimatize well, the trail is almost over now, all we need is to jump over Thorung La, and then slide down 2000 meters to city of Jomsom, and grab a bus home (home means Kathmandu). The tiny problem here is that not everybody is able to reach the 5416meters pass, then the only way is to come back.
We decided to follow the French group, just for safety. The group has experienced Nepalese guides equipped with satellite phone and all sorts of emergency medications for sudden attack of altitude sickness. We begin the ascent at night in order to reach 5416m before 11am. Apparently the winds are getting too nasty after 11am.
We are climbing a pretty steep slope, lungs are working at their potential, there is barely any oxygen in the air, after each ten steps we have compulsory 10 seconds of a break. Breathing hurts, not only there is not enough of oxygen in the air but the temperature (-16C) doesn’t make breathing more comfortable.
We are 5000 meters closer to the stars, they are huge and shine intensively, despite all of this the trail is barely visible. The only things we see in the darkness are tiny headlights of those walking in front of us. 2 hours left till the dawn.
There are couple of people descending in the darkness. First two that pass us are Nepalese porters - one is carrying huge bag, the other one is carrying an unconscious tourist on his back. A while later there are two American tourist we met earlier on the trail – one of them is barely walking on his own, looking completely dizzy. Why are they descending at 4 o’clock at night?
Some of the tourists decide to sleep in the high base camp at 4900 meters, just to be closer to Thorung La Pass in the following morning (so they don’t need to ascend 1000 meters in one day). The problem is that the altitude sickness is occurring most of the times during the sleep – in this case one have to go down immediately, at any time of a day or a night. In extreme cases tourist wake up at night with severe symptoms of the altitude sickness, with no ability to walk on their own, fainting. The only way then to help is to pay a porter to carry the unconscious down the steep trail. The altitude sickness may cause death in few hours – so while severe symptoms like water gathering in the lungs, extreme headache and swelling of the brain occur – then the time is ticking. We heard that during the peak season a number of tourist make the same mistake – they ascend too much in a one day and decide to sleep in the high camp at 4900m instead of Thorung Phedi, which is at 4540m. Then in many cases the helicopter is last chance for rescue.
So the views we are having in the morning are quite dramatic and although we feel pretty good with no symptoms of altitude sickness, the unconscious and sick tourists remind us that we still have almost 1000 meters to ascent…
But let’s hold on for a minute, as that is almost the end of Annapurna Circuit trek for us let’s go to the beginning, down to warm jungles and rice terraces.
We go alone, with no guides, no group, no tour, no porter. Just us and the map and abound 130 kilometers of trek. One way. Path goes around Annapurna range in deep valleys and reaches remote areas. There is no road , just the trail, small villages, and us.
This is how our trek has been unfolding…
DAY 1 Kathmandu – Bhulbule (840m)
The bus journey from Kathmandu to Bhulbule (where we will start the Annapurna Circuit trek) takes us 10 hours. The time passes extremely slowly, in anxious manner, the minutes are counted by every road turning (when you ask yourself a question: “is that the turning when the driver gives up and we fly from the cliff?”) and every time of insane overtaking (“will the driver make it faster than the big truck heading into us?). The view of crashed buses on the roadside or a bus half-hanging from the cliff gives little hope. Well, what can we do? Turning after turning, we have some adrenaline rush for a little money, right. The bus doesn’t go exactly where it supposed ending it’s way an hour earlier than we were told and what we’ve paid for. Just another tiny cheating on naive tourists. The last hour for today is spent in a minibus to Bhulbule – what a ride! The minibus is packed to its absolute limits, both inside and outside; the engine must be nuclear powered as the vehicle is climbing unbelievable steepness, full of holes and giant stones, cut by streams, that cannot be called a road at all, but the bus won’t care. Wonder of car engineering! And so we get to the beginning of our trek…
We are traveling with Anastasia – business woman from Petersburg who initially stated that she escapes business world, to be alone in the wilderness of Himalaya. It turns out that we become good friends for next two weeks staying at the same lodges, walking more or less the same pace.
We are now surrounded by palms, bamboos and rice terraces. Our first lodge is located next to the turquoise river. We shouldn’t be expecting any problems with getting accommodation on the trail, there is over 10,000 trekkers doing Annapurna Trail in the peak season, the lodges are numerous, basically every few kilometers.
DAY 2 Bhulbule – Ghermu (1130m)
We are woken up by a striking view. Clear, cloudless sky uncovered sever-eight thousand meter giants far far away in the north. The Himalayan monsters are rising above bamboo palm green slopes of smaller hills. That gives us a great taste of coming weeks of Himalayan adventure…
The first day of the trek is purely charming. The path winds among the small villages of the rice-bamboo-tropical zone. We get a glimpse of an everyday life of a local people, with great views over hundred floors high rice terraces. Although the rice crops are cut, it is still green, tropical and flowery all around. The eight hours stroll goes up and down just to bring us to the second stop on our way – Ghermu village with a nice view over 120 meters high waterfall on the other side of the narrow valley.
DAY 3 Ghermu – Tal (1700m)
Today the trail is going up until 1700m, we are slowly changing the climate zone: rice terraces, palms and bamboos ale slowly disappearing, only to give place to pines. Azure stream hides in deepening canyon, the fundaments of Himalaya grow above the clouds as we progress with the trail. The narrow path tends to be very crowded sometimes as there are tens of transporter donkeys heading to higher villages, carrying anything that locals and tourist would wish to have in that remote areas.
DAY 4 Tal – Chame (2710m)
Wake-up at 6:30am, just as everyday, together with the sunrise, so that the breakfast is eaten at comfortable pace, to let us hit the path before 8am. Today we are having a long, 10hours distance, with steep climbs of the path but the reward is worthwhile – first views of snowy peaks of Manaslu and Annapurna II giants. As we approach Chame the winter temperatures are finally catching us – we have around 0C in our room and the mineral water is slowly changing into piece of ice. Brrrr
DAY 5 Chame – Upper Pisang (3310m)
We are meeting a group of trekkers at the guesthouse in Chame. Far away from home, I can source some news and gossips. So the day starts with a nice walk with new Polish crew. The views get better and better with every minute and every hour, the white peaks are all around us now, there is less and less space on the memory card – that is because every few steps the view looks better and worth capturing! Later in the evening, at 3310 meters, next to a stove we are meeting two English guys that we already came across in Kathmandu, in our favorite Israeli restaurant. What a small world!
DAY 6 Upper Pisang – Manang (3540m)
That is the longest (in terms of distance and the time), the most picturesque, and physically hardest day of our trail. Exhausting steep ascents right from early morning bring us to 3700 meters where we are rewarded with mind-blowing views across Annapurna range and Gangapurna cliffs in the distance. There is a small commercial plane flying below us in the valley, then landing in the field airport in Humde. Some tourists are cheating by starting the trek with avoidance of the first week of the trek.
The plane is the only way to escape from this place, there is no road , which means no bus , no jeep , no transport. Either you walk on, or you walk back 7 days. Or alternatively you can take the plane for $95 in emergencies.
We are arriving at Manang in the deepest darkness, barely seeing the path, on our last legs.
DAY 7 Acclimatization in Manang (3540m)
Today all we do is eating, sleeping, relaxing, and drinking liquids. We even go to the cinema! Yes , hundred kilometers away from civilization, where there are no roads you can get a decent cinema! 250 rupees for a movie, tea, and popcorn! Good day out in the mountains and perfect acclimatization. We have no headache, nothing worrying is going on, but still – we are at 3500 meters. The threat is real as the altitude sickness is potentially attacking from the altitude level of 3000 meters. So we need to watch it. By walking too fast, ascending too high in one day, one can get headaches, dizziness, what definitely slows down the trek, and may eventually lead to lung or brain disease, in extreme cases – to death. So we take it easy and follow the guidelines.
DAY 8 Manang - Yak Kharka (4000m)
We roll on to the next village of Yak Kharka (4000m). Unfortunately, food poisoning grips my stomach, digestion breaks down, red alert, Houston we got a problem. And so we need to stop for extra day before continuing our ascent.
DAY 9 First symptoms of the altitude sickness + food poisoning
Charlyn gets a bit of headache overnight and hearth arrhythmia. First doubts are arising whether we should consider stepping back as we only have limited amount of visa time in Nepal. We decide to wait extra night in Yak Kharka and take decision the next morning. If the health issues would not disappear we would descend down to the small Humde airport and wait for the first plane.
We are lucky this time. In the lodge we meet a doctor from Scotland who gives positive consultation and boosts our confidence. In addition, our English friends share some medication which is supposed to prevent altitude sickness symptoms from appearing.
DAY 10 Yak Kharka – Letdar (4200m)
Headache is gone, we slowly ascend towards Thorung La Pass. Only 200 meters today, to take it extra easy and not provoke the sickness symptoms. According to advice we got, we go up to 4600meters but sleep in the lodge at 4200m – best way to acclimatize.
DAY 11 Letdar – Thorung Phedi ( 4540m)
We are consequently approaching Thorung La Pass (5416m). We are running out of breath, less and less oxygen in the air, every step is exhausting. Luckily both me and Charlyn have no symptoms of the altitude sickness. The only worrying changes are crazy heart beating and immediate exhaustion. Again, according to guidelines we ascend up to the high camp at 4900 meters to support proper acclimatization. Around the high camp, my heart seems to be running out of fuel and hurts a bit which is not very comforting. But the final ascent is scheduled for the following day – we are going down to 4540 meters, rest, eat, sleep.
DAY 12 Thorung Phedi – High Camp (4900m) – Humde (3330m)
It’s the 12th day of our journey, wake –up at 3am, we pack our bags, exactly at 4am we start the longest day of the trekking. We take off from Thorung Phedi (4540m), in order to cross the highest point of the Annapurna Trail – Thorung La Pass at 5416m. It’s the utmost crucial day of our trip – up till today we have walked over 100 km, we spent extra days and nights at 3500m, 4000m and 4200 meters all in order to acclimatize well, the trail is almost over now, all we need is to jump over Thorung La, and then slide down 2000 meters to city of Jomsom, and grab a bus home (home means Kathmandu). The tiny problem here is that not everybody is able to reach the 5416meters pass, then the only way is to come back.
We decided to follow the French group, just for safety. The group has experienced Nepalese guides equipped with satellite phone and all sorts of emergency medications for sudden attack of altitude sickness. We begin the ascent at night in order to reach 5416m before 11am. Apparently the winds are getting too nasty after 11am.
We are climbing a pretty steep slope, lungs are working at their potential, there is barely any oxygen in the air, after each ten steps we have compulsory 10 seconds of a break. Breathing hurts, not only there is not enough of oxygen in the air but the temperature (-16C) doesn’t make breathing more comfortable.
We are 5000 meters closer to the stars, they are huge and shine intensively, despite all of this the trail is barely visible. The only things we see in the darkness are tiny headlights of those walking in front of us. 2 hours left till the dawn.
There are couple of people descending in the darkness. First two that pass us are Nepalese porters - one is carrying huge bag, the other one is carrying an unconscious tourist on his back. A while later there are two American tourist we met earlier on the trail – one of them is barely walking on his own, looking completely dizzy. Why are they descending at 4 o’clock at night?
Some of the tourists decide to sleep in the high base camp at 4900 meters, just to be closer to Thorung La Pass in the following morning (so they don’t need to ascend 1000 meters in one day). The problem is that the altitude sickness is occurring most of the times during the sleep – in this case one have to go down immediately, at any time of a day or a night. In extreme cases tourist wake up at night with severe symptoms of the altitude sickness, with no ability to walk on their own, fainting. The only way then to help is to pay a porter to carry the unconscious down the steep trail. The altitude sickness may cause death in few hours – so while severe symptoms like water gathering in the lungs, extreme headache and swelling of the brain occur – then the time is ticking. We heard that during the peak season a number of tourist make the same mistake – they ascend too much in a one day and decide to sleep in the high camp at 4900m instead of Thorung Phedi, which is at 4540m. Then in many cases the helicopter is last chance for rescue.
So the views we are having in the morning are quite dramatic and although we feel pretty good with no symptoms of altitude sickness, the unconscious and sick tourists remind us that we still have almost 1000 meters to ascent…
Just as the sun rises we are reaching the high camp at 4900 meters. Our lungs are frozen from intensive breathing in of cold air. Break at the camp. Tea. Warming up. The worrying cramps in the left lung are mild but are not gone as we have a rest. Charlyn feels good and ready to continue. Last 3 kilometers, 500 meters ascent – we are almost on the other side of the pass.
We set off for the very last bit of the ascent. We were told at the high camp that we should reach 5416 meters in 2 or 3 hours of a slow walk. The trail is visibly going up the slope, every step is terribly exhausting, cramps in the left lung are more and more intense as we gain altitude, breaks are not giving rest, we are at approximately 5000 meters when I eventually realize that it is pointless to go on, as there is something unpredictable happening, something that may end up bad for me, that the only person to help me there, at 5000 meters, over 100 km away from civilization, is Charlyn and it’s stupid to put both of us at such huge risk.
There is no other way, descent has to be made immediately. Last glimpse at the path, at the distance that is unreachable today.
Short discussion, quick decision, we did all we could to avoid the altitude sickness, something uncontrollable and potentially risky is happening, bad luck.
We decide to go as low as possible, ideally to the small airport in Humde, to catch a first possible plane
We descend almost 2000 meters in one day, it takes us 14 hours, all just in case of unexpected deterioration of cramps in my chest, the situation is tense as the cramps are not completely gone as we walk down, we hire a porter to carry my bag as we walk, we get to Humde almost at night just to learn that we need to wait one day for the plane to Pokhara. Not bad.
DAY 13 Humde airport
DAY 14 Humde – Pokhara
Our journey around Annapurna ends up with spectacular 20 minutes flight over the trail that we were ambitiously trekking for last two weeks. The plane scratches the 7000+ peaks, the thrilling views are small reward for our long walk. Well, it was not exactly the plan to go back this way, but this is how it meant to be. In the end, we have unforgettable 14 days in Himalaya, fairytale views, interesting conversations next to the fire in freezing cold lodges. We are all good in the end and that’s what counts. Back in Pokhara we try to consult the doctor to find out what may have happened at 5000m but the hospital is far too overcrowded. We try again in Katmandu, both of us this time as Charlyn is not feeling too good now. She’s having lungs xray and I have necessary heart checks.
Trekking in Himalaya was not the part of our round-the-world schedule. Only during our trip we found out that we would come to Nepal for the best trekking time (end of peak season), when the weather is great, and the trails are less crowded. I have to admit that the spontaneous Annapurna Trek is the best present so far, most exciting adventure, which was not meant to happen, but belongs to the unlimited category of unplanned adventures.
THE END