Geoblog.pl    Rado    Podróże    jak daleko do Wrocławia?    Pod gołym niebem nocą ### Sleepless nights ### PL,ENG
Zwiń mapę
2011
07
cze

Pod gołym niebem nocą ### Sleepless nights ### PL,ENG

 
Kambodża
Kambodża, Phnom Penh
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 45175 km
 
Pełna wrażeń motocyklowa przygoda zakończyła się powrotem do Tha Khek o 14stej. Następnego dnia wieczorem powinienem być już w Phnom Penh, stolicy Kambodży, gdzie czekać będzie na mnie Charlyn. Dość mało czasu jak na taki dystans, tym bardziej, ze pomiędzy Tha Khek a Phnom Penh nie kursują bezpośrednie autobusy. Nie marnuje czasu, oddaje motor i wskakuje do następnego autobusu jadącego w kierunku granicy lao-kambodżańskiej. Nie ma łatwo, autobus kończy trasę w przygranicznym mieście Pakse o pierwszej w nocy. Na szczęście taksówkarze nie śpią. Ktoś mnie podrzuca na motorze do hostelu rekomendowanego przez przewodnik Lonely Planet. Na drzwiach informacja: gości przyjmujemy od ósmej rano. Dzwonie, budzę gospodarza ( którego gościnnością zachwyca się przewodnik). Gospodarz wskazuje na napis na drzwiach „ gości przyjmujemy od ósmej rano”, przemówienie do rozsądku nie pomaga, zostaje sam na sam ze śpiącym miastem. Fuck it. Mam świetną książkę, autobusy do granicy odjeżdżają pewnie z samego rana, przeczekam. Znajduje świetną miejscówkę, krzesło, oświetlony stół, tego mi było trzeba. Noc mija spokojnie, komary trzymają dystans, pies się przetoczy zawarczy zniknie, jakiś szemrany młodzian się przysiada, częstuje pestkami słonecznika, chce opylić zioło, nie rozumie ze ja nie pale, w końcu się odwala.

Trzecia piętnaście w nocy w budynku przy którym się przysiadłem, bogu ducha winny sobie czytam, dzwoni dzwonek alarm pobudka. Jasna cholera, nie mogliby się obudzić nieco później. Trzecia trzydzieści otwierają się drzwi wychodzi zaspana pani Laoanka, zdziwione oczy, ja uśmiech, ona uśmiech, rozsuwa drzwi, już rozumiem, przysiadłem się przy ulicznej garkuchni. Czwarta rano, przychodzi pracownik, rozpala ogień pod wielkim garem, ktoś przynosi warzywa, wokół mnie praca wre, przygotowania do śniadania, nikt mi nie ma za złe, ze sobie siedzę i czytam. Szczęście w nieszczęściu, zupełnie przypadkiem dane mi jest obserwować ciężką prace pracowników garkuchni.

Po piątej robi się jasno, zaczynam dreptać w kierunku dworca autobusowego. Według przewodnika powinienem złapać autobus do granicy, potem z granicy do jakiegośtam kambodżańskiego miasta a potem do Phnom Penh. Dużo przesiadek jak na jeden dzień, mam nadzieje, ze się nie spóźnię na spotkanie z Charlyn. Po raz kolejny uśmiecha się szczęście, jest jednak autobus bezpośredni do Phnom Penh, VIP, 14 godzin, ufff. Z przesiadkami pewnie bym nie zdążył...

W Kambodży krajobraz zmienia się diametralnie. Ulica przecina pola ryżowe upstrzone charakterystycznymi dla tego podmokłego regionu palmami. Ciarki przechodzą mnie po plecach – krajobraz ten widziałem wczesnej w filmach wojennych na temat reżimu Czerwonych Khmerów (jednego z bardziej barbarzyńskich w dwudziestym wieku), bandy wariatów, która wymordowała około 2 miliony niewinnych Kambodżan pod koniec lat 70tych. Brrrrr.... Nastrój grozy potęguje nadchodzący tropikalny sztorm, nad pola śmierci nasuwają się czarne chmury, niebo w oddali rozświetlają pioruny, zachodzące słońce na kilka chwil rozlewa się krwiście po horyzoncie.

Do Phnom Penh zajeżdżam w ulewnym deszczu, zaskakująco tani (1 $) tuk tuk wiezie mnie na spotkanie z Charlyn, zahaczając o uliczna kwiaciarnie; udało mi się tym razem nie spóźnić:)


>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>ENG


The exciting motorcycling trip ended in Tha Khek the afternoon while the very next day was my deadline to arrive in Phnom Penh. Not a lot of time to do that distance especially that there is no direct buses. No time to waste, I gave back the motorbike, collected my passport and jumped into the first bus that was going anywhere south. Tough luck, the bus ended its route in the city of Pakse (3 hours from Cambodian border) at 1 o'clock at night. Luckily there were still rickshaw taxis and motorbike taxis available so I got a ride to city centre. I headed to the guesthouse that was recommended by the mighty Lonely Planet as one of the friendliest/ nicest/ most welcoming etc in whole Laos. What was waiting for me on the doors was the notice: “no check ins at night, reception opened since 8am”. Thinking that money opens any doors I ring the bell and wake somebody up. The owner (probably) or receptionist comes out angry points at the notice and goes back to sleep. Great! Knowing that I really need to get to Cambodia as early as possible I decided to wait somewhere for couple of hours and start looking for the bus station in the early morning. The unlucky situation turns to be a bit lucky in the end: I managed to find a fantastic spot to camp through till the dawn comes: A table with chairs under the roof with couple of lights around – great to read the book. I sprayed plenty of mosquito repellent all over me and got the reading going – I had fantastic book: Shantaram (absolute must for any backpacker!). At some point a young rather friendly dude came to sit down next to me, we tried to chat although he spoke no English at all. At some point he tried to sell me some weed or tobacco or whatever and seemed to be bit irritated that I wouldn't throw cash at him but eventually he would give up. A dog passed barking but overall the night was passing by with no incidents.

At around 3:15AM an alarm clock inside of the building at the gates of which I was sitting went on. Damn, why wouldn't they wake up a bit later?! Fifteen minutes later the the big doors would open and sleepy older lady would go out to see me sitting there reading the book. Just smiling to me (what a relief she didn't start screaming calling the police or something) she would keep rushing around, taking kitchen equipment outside – this is when I realised that I was sitting at the street restaurant's table. There would be more employees coming over next hour, some brought vegetables to cut them, a man would prepare a stove, huge pot, fire, boiling water... Preparations for the morning asian breakfast would keep going in silence till 5 o'clock when the first light appeared on the sky. This is when I decided to start looking for the bus station.

According to the travel guide there should have been an early bus to the border, then on the Cambodian side another bus to some bigger city close to the border and finally a bus to Phnom Penh. Quite a few changes on the way but I have all day reserved just for the bus journey. Luckily it turned out that there is a direct VIP bus to Cambodian capital so I am saved:)

The landscape in Cambodia is changing drastically. The motorway is cutting through the rice-fields and palm-fields characteristic only for Cambodia. I saw that before in the movies about Khmer Rouge , a mad regime that killed close to 2 million of it's people (most of the victims were send to the killing fields to work in inhuman conditions). The scary atmosphere is emphasized by the tropical storm with thunders that is covering the sky. The last minutes of setting sun are painting the rice-fields landscape with bloody colours.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
tata
tata - 2011-08-16 12:57
Oż w mordę - ja bym tak nie wyrobił...
 
geminus
geminus - 2011-08-17 19:22
Noooo! Respekt. Trawdziel jestes ! Podoba mi sie to. Pozdrawiam i trzymam kciuki .
 
 
Rado
Radek Bialek
zwiedził 10.5% świata (21 państw)
Zasoby: 87 wpisów87 167 komentarzy167 1647 zdjęć1647 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
11.09.2010 - 07.03.2012