Zegnamy sie powoli z Kathmandu. Taksowka zawozi nas na dworzec autobusowy, opuszczamy dzielnice turystyczna Thamel. Dzielnice, w ktorej bawilismy sie dobrze, jedlismy smakolyki swiatowej kuchni, dzielnice, w ktorej darmowe wi-fi mozna zasysac w kazdym zakatku, na kazdym pietrze, w kazdej restauracji. Dzielnice, ktora jak dla mnie symbolizuje do bolu przykra prawde o swiecie, w ktorym zyjemy: ogrom dysproporcji i nierownosci. Thamel - enklawa turystycznego dobrobytu, jest oaza w jednym z najbiednieszych krajow na swiecie. Na dystansie Thamel - dworzec autobusowy dziesiatki krow, swin, psow i szczorow przeczesuje sterty smieci, ktore zalegaja chodniki, pobocza, kanaly. Sterty smieci, ktore sa z kolei niezauwazalnym krajobrazem codziennego zycia dla tysiecy mieszkancow Kathmandu. Dwa oblicza Kathmadu, turystyka i ubostwo, niewyobrazalny kontrast.
Do granicy indyjskiej jedziemy autobusem nocnym. Choc ambasady stanowczo odradzaja podrozowanie autobusami nocnymi (najwieksza liczba wypadkow) jest to dla nas najlepsza opcja, gdyz na granicy bedziemy z samego rana. W czasie snu nie bedziemy tez swiadomi tego, co wyprawia kierowca, jak glebokie sa przepascie i jak blisko nam bylo do grobu. Komfort psychiczny w cenie:) Wyjazd z Kathmandu - makabra. Korki w stolicy sa nierozkorkowalne, na czesc mitycznego wezla, zwane gordyjskimi. O kazdej porze dnia i nocy. Autobus stoi, wchodza i wychodzza sprzedawcy grzebieni, krawatow, latarek, spinek do wlosow, czipsow, napoi, w korku przewija sie przez nasz autobus zawartosc sporego supermarketu.
Koniec trasy. 4 km od granicy. 5 rano. Dystans mozna pokonac pieszo lub tez na pokladzie rikszy. Jako, ze jest ciemna noc targujemy dobra cene i wspinamy sie na riksze, ja Charlyn, 2 duze i 3 male plecaki, dobre stokilkadziesiat kilo, ktore biedny rikszarz chudzina sila wlasnych ud dopedaluje do granicy. W zupelnej niemalze czarnosci, tnac gesta poranna mgle, na szczescie po asfalcie. A we mgle ocieraja sie o nasza watla nieoswietlana riksze motocykle, auta, autobusy i ciezarowki. Cztery kilometry rikszowej przygody z samego rana!
Granica, steple, pieczatki, wizy. Na terytorium miedzygranicznym, niczyim: swiniaki wygrzebuja sniadanie w stercie niczyich smieci. Nad glowami szyld: Welcome to India!
Do widzenia Nepal'u, raju trekingowych sciezynek. Witamy w Indiach, kraju wszystkich kolorow teczy, calego spektrum zapachow i smakow, mecce swietych krow, wegetarianskich przysmakow, niewyobrazalnych skrajnosci i czego tu jeszcze? A tego to jeszcze nie wiemy. Mamy 2 i pol miesiaca by sie dowiedziec.
Autobus do Varanasi, 209 indyjskich rupii i 14 godzin w trasie odjezdza w tymze momencie, tak jakby na nas czekal. Pierwsze punkty dla Indii, pierwsze pozytywne zaskoczenie (mowiono nam, ze komunikacja = frustracja). Nastepne czternascie godzin przejdzie do historii jako najmniej komfortowo spedzony czas w autobusie (dotychczas i moge smialo zaryzykowac stwierdzenie, ze gorzej byc juz nie moze i nie bedzie:). Norma jest , ze dziury wystepuja na drogach. W czasie owych 14 fantastycznych godzin, droga czasem wystepowala na dziurach. Ale maszyna pt "publiczny autobus" zniosla trudy podrozy tak jak i my je znieslismy. Zadne z nas sie nie rozpadlo, kazdy jednak zasluzyl na pozadny odpoczynek. Nikt jednak owego odpoczynku nie otrzyma: maszyna pt "publiczny autobus" bedzie pokonywac najbardziej dziurawa na swiece trase az do smierci, a na nas...
...a na nas czaka Varanasi...